Foton
Powstanie firmy
Początki firmy Foton sięgają końca XIX wieku. W 1873 roku Józef Franaszek kupił wytwórnię obić papierowych A. Vettera założoną w 1829 roku przez spółkę „Sporlin i Rehan”. Zakład znajdował się na rogu ulic Marszałkowskiej i Złotej. Już w następnym wieku w roku 1910 wybudowana została nowa fabryka przy ulicy Wolskiej. Zakład występował pod nazwą Towarzystwo Akcyjne Fabryki Obić Papierowych i Papierów Kolorowych.
Fabryka wytwarzała tapety, serwetki, papiery do pakowania, bibułę. W roku 1936 wnukowie Józefa Jerzy i Kazimierz Franaszkowie rozpoczęli budowę oddziału, którego celem była produkcja papierów i błon fotograficznych.
Pionierem przemysłu fototechnicznego był Piotr Lebiedziński, który w 1988 jako pierwszy w Polsce rozpoczął produkcje materiałów światłoczułych. Rok później w fabryce Lebiedzińskiego powstał pierwszy aparat fotograficzny „Chicago”.
Lata wojny
W czasie okupacji fabryka nie została przejęta przez zarząd niemiecki i dalej zajmowała się produkcją. Właściciele włączyli się do pracy konspiracyjnej. W zakładzie powstawały papiery ze znakami wodnymi wykorzystywane w podziemiu. W drukarni powielano ulotki i broszury.
Sławny cichociemny, uczestnik Powstania Warszawskiego, a później architekt w odbudowanej Warszawie Stanisław Jankowski (Agaton), tak wspomina Franaszka w swoim dziele „Z fałszywym auswaisem w okupowanej Warszawie”:
„U Franaszka na Wolskiej w laboratorium, w drukarni, na kalandrach – powstało wiele potrzebnych nam papierów o odpowiednim kolorze, gramaturze, a nawet znaku wodnym. Dwa z nich bardzo trudne do podrobienia, były nam szczególnie potrzebne „kolorowy” Durchlasschein i legitymacja SD (Sicherheitsdienst – kontrwywiad SS)”.
W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, w czasie tragicznej rzezi Woli zmordowano pracowników, szukających na terenie fabryki mieszkańców, a także Kazimierza Franaszka z rodziną. /Relacja w załączeniu/.
Większość budynków w trakcie trwania Powstania została zniszczona. Ocalał jedynie budynek Foto, ale Niemcy wywieźli wszystkie urządzenia produkcyjne. Po wojnie fabrykę upaństwowiono.
W latach dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia Zakłady Foton przy ulicy Wolskiej przestały istnieć. Dziś kolejny kapitał przymierza się do realizacji inwestycji budowlanej. Opuszczonymi budynkami opiekuje się administrator, który był związany z Zakładem od wczesnych lat dziesiątych. Pracę w Fotonie rozpoczął, jako pracownik fizyczny. Jednocześnie uczył się w technikum, później studiował na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej. Gdy Zakład przestawał istnieć był jednym z jego dyrektorów.
Zna każdy zaułek fabryki i o każdym miejscu ciekawie opowiada. Gdy zaczynał pracę poznał dwóch starszych pracowników, którzy ukrywali się w jednym z pomieszczeń fabryki w czasie Powstania Warszawskiego. Przez pomieszczenie, pod jego sufitem przebiegały dwie potężne rury. Ukrywający się słysząc Niemców wchodzących do budynku kładli się na rurach pod sufitem. Jednocześnie otwierali butle z gazem. Niemcy do pomieszczenia nie wchodzili. Przez 63 dni Powstania żywili się żelatyną, która była używana do produkcji. Szczęśliwie przetrwali.
Działka przeznaczona została pod inwestycję. W roku 2013 rozebrano znajdujące się na niej budynki. Przeprowadzone zostały szczegółowe badania geotechniczne.
Rynna wypełniona organiką
Teren dawnej fabryki Franaszka znajduje się na obszarze „rynny żoliborskiej”, która przecina Warszawę na linii północ-południe. Rynna żoliborska jest zbiornikiem, w którym w czasie interglacjału eemskiego odkładały się grunty organiczne.
Rynna przebiega przez Żoliborz, Szczęśliwice, Rakowiec, Okęcie, Wolę i Włochy. Dolin o długości blisko 12 km w najszerszym miejscu ma 800 metrów. W okolicach skrzyżowania ulicy Wolskiej z Płocką rynna rozdziela się na dwie części. Odnoga wschodnia przebiega prawie dokładnie na południe skrajem Parku Szczęśliwickiego, ociera się o skrzyżowanie Alei Krakowskiej i ulicy 17 Stycznia i dalej zmierza w kierunku portu lotniczego.
Druga nitka rynny przecina ulice Wolską na wysokości cmentarza, lekkim łukiem dobiega do Włoch i Salomei i dalej rozciąga się na południe. To właśnie na grunty organiczne rynny żoliborskiej natrafili budowniczowie drogi ekspresowej S8 na odcinku Salomea – Wolica. Grunty organiczne wypełniły zbiorniki miejscami do głębokości przekraczającej 20 metrów. Tej miąższości osady stwierdzono m. in. na terenie stadionu Syrena przy ulicy Ludwiki, czy też przy ulicy Klonowicza. Grunty organiczne w rynnie zostały przykryte i skonsolidowane przez piaski wędrujących wydm. Głębokość warstwy piasków dochodzi do siedmiu metrów.
Dominującym utworem wypełniającym rynnę są gytie. Obok nich zalegają namuły, kreda jeziorna i łupki bitumiczne oraz torfy. Grunty te bywają przedzielone drobnymi piaskami.
Na działce przy Wolskiej 45 piaski drobne zalegają do zmiennej głębokości od 4.10 do 11.9 m ppt i przykrywają strop gruntów organicznych. Pod piaskami znajdują się gytie, torfy i namuły. Grunty organiczne sięgają do głębokości 17.50 m ppt. Poniżej znajdują się twardo plastyczne pyły piaszczyste i gliny piaszczyste. Duzym utrudnieniem dla projektantów jest znaczne zróżnicowanie budowy geologicznej. Specjalistyczne badania wykazały że torfy, namuły i gytie charakteryzują się modułem ściśliwości M = 7 ÷ 25 MPa. Wyodrębniono grupę „mocniejszych” namułów i gytii o modułach M = 25 ÷ 40 MPa.
Relacje świadków
Oto relacja Włodzimierza Starosolskiego na temat wydarzeń jakie miały miejsce w fabryce Franaszka:
„W roku 1944 byłem kierownikiem technicznym fabryki Franaszka oraz komendantem OPL na terenie fabryki. W czasie powstania Warszawskiego 1944 roku byłem w fabryce od 2 sierpnia. Na terenie fabryki oddziałów powstańczych ani składu broni nie było. Powstańcy akcję prowadzili z sąsiednich pustych domów. Natomiast w fabryce wobec bogatego wyekwipowania w urządzenia sanitarne, przeciwpożarowe oraz uprzedniego rozbudowania pomieszczeń schronowych zgromadziła się już w pierwszych dniach powstania okoliczna ludność ze spalonych domów, szukając schronienia. Ilość osób zgromadzonych ulegała bez przerwy zmianie, w przybliżeniu można określić na około tysiąc osób. Z pracowników fabrycznych byli między innymi: Kazimierz Franaszek z żoną w ciąży i małym dzieckiem, Kazimierz Pajewski z żoną, Eugeniusz Koskowski, Remiszewski z żoną i dwojgiem dzieci, Łoziński z żoną. W dniu 3 sierpnia 1944 roku około godziny 11 wtargnęły po raz pierwszy na teren fabryki oddziały SS po wysadzeniu bramy. Esesmani zachowywali się brutalnie, wyłapując mężczyzn z kantoru i podwórek, grabiąc rolki i papier fotograficzny. Grupę złapanych mężczyzn i kobiet w liczbie około dwudziestu osób wyprowadzono z fabryki, mężczyzn użyto do rozbierania barykad przy ulicy Wolskiej i Młynarskiej oraz Wolskiej i Karolkowej pod ostrzałem. Następnie grupę trzydziestu mężczyzn w mundurach straży pożarnej zwolniono. Pozostali z grupy zostali zatrzymani w kościele św. Wojciecha. O losach tej grupy może złożyć zeznania pracownik fabryki Smoliński. Ja w tym czasie znajdowałem się w dziale firmowym, słyszałem strzały oraz spotkałem się z Niemcami rabującymi materiały fototechniczne. W dniu 5 sierpnia 1944 roku przed południem esesmani obsadzili fabrykę podpalając wszystkie zabudowania fabryczne z wyjątkiem Oddziału Foto mieszczącego się od strony ulicy Skierniewickiej, który został tylko ograbiony. Podpalając strzelali do wychodzących z budynku ludzi. Wychodząc później widziałem kilka zwłok na głównym podwórku, natomiast zwłoki portiera Kosakowskiego w portierni oraz obok Oddziału Foto ranną kobietę, której nazwiska nie znam, oblaną benzyną i żywcem podpaloną. W tym czasie esesmani wyprowadzili z terenu fabrycznego około 500 osób, w tym większość kobiet... W dniu 5 sierpnia 1944 o godzinie 17 zacząłem chodzić po terenie fabryki objętej pożarem. Niemców na terenie fabryki nie zastałem. W głównym schronie fabrycznym zastałem około pięciuset osób ludności cywilnej. W dniu 6 sierpnia 1944 roku o godzinie 5 rano wyszedłem na czwarte piętro budynku <<M>> objętego jeszcze częściowo pożarem, skąd miałem widok na cały teren fabryki. Koło godziny 11 na główne podwórze zajechało ciężarowe auto wojskowe (widziałem dwa takie auta) z grupami esesmanów. Część ich w ilości około 30 ustawiła się półkolem na głównym podwórzu fabryki, a reszta zaganiała ludzi z ulicy złapanych na terenie, wyprowadzonych ze schronu. Później dowiedziałem się, iż wyprowadzano ze schronu na egzekucję ludzi z pomieszczeń schronu położonego bliżej wyjścia. Ludzie, którzy kryli się głębiej i nie wyszli na wołanie <<raus>> ocaleli. Esesmani ustawieni półkolem zabijali doprowadzonych, strzelając z pistoletów... Ilość zamordowanych jest mi bliżej nieznana, określić ją może Mieczysław Miniewski, który brał udział w paleniu zwłok na terenie fabryki...”
(Relacja [w:] Ludność cywilna w Powstaniu warszawskim, t. 1, s. 226-227)
W dniach Powstania podwórko fabryczne oraz okalający je teren stały się miejscem kaźni tysiąca osób bestialsko zamordowanych i spalonych. Tak wyglądało miejsce zbrodni opisane przez T. Klimaszewskiego:
„Kolumna nasza zatrzymała się przez czerwonym budynkiem... To fabryka Franaszka... Budynek nie nosił na sobie śladów walki. Jedynie szyby w oknach wybite były od detonacji bomb, które padały tu gęsto na okoliczne domy. Na skraju chodnika zwalone drzewo tamowało zwiędłą zielenią wejście do bramy, dużej, żelaznej, uchylonej nieco... Ciemna długa sień kończyła się rozświetlonym prostokątem. Weszliśmy nań nagle oślepieni blaskiem. Uderzył nas przeraźliwy, nieznośny zapach.
Jak okiem sięgnąć czworokąt podwórka zalegały trupy. Leżały w pełnym słońcu, jedne skłębione pośrodku w grupy, niektóre opodal rozciągnięte obok siebie, inne pojedynczo na skraju podwórza z wyciągniętymi rękami w kierunku muru, jakby w ostatniej rozpaczliwej próbie ratunku.
Musiano tu do spędzonych na dziedzińcu i ścieśnionych w tłumie rzucać granatami, bo splątane kłęby ciał zmasakrowane były strasznie, a podwórko w tych miejscach pełne było wyrw i dołów. Innych z tłumu, których śmierć nie dosięgła zaraz, leżeli porozrzucani w nieładzie, skuleni strachem czy bólem, to znów wyprostowani nienaturalnie jakimś ostatnim rozkurczem mięśni.
Mury podwórza poodpryskiwane były od serii wystrzałów, tu i ówdzie leżały pogubione drobiazgi, walające się pęki kluczy, porozrywane teczki, chlebaki, rozrzucone bułki, kawałki chleba wdeptane w ziemię, czapki, berety.
Tego masowego mordu musiano dokonać parę dni temu, bo sierpniowe słońce swoim żarem wzdęło już ciała. Tysiące niebieskich, tłustych much opadło rojami na czarne plamy skrzepłej krwi, na krwawe dziury ran, na oczy rozwarte śmiercią. Staliśmy wpatrzeni, nie mogąc mówić ani oddychać powietrzem gęstym, jak cuchnąca galareta, rozedrganym brzęczeniem tysięcy much. Opanowała nas groza i zwierzęce obrzydzenie.
Widocznie twarze nasze musiały wyrażać coś nieludzkiego, bo sam Thieschke i otaczający go esesmani odwrócili się od nas i powoli wyszli z dziedzińca. Skrzyp ich butów oddalił się, aż przycichł zupełnie. Zostaliśmy sami...” (T. Klimaszewski, Verbrennungskommando Warschau, Warszawa 1959, s. 49-50).
Na jednym ze zdjęć: Ul. Wolska 43 (przed budynkiem „Fotonu”).
Tablica na resztkach muru: „Tu 5 VIII 1944 r. Hitlerowcy rozstrzelali ok. 1000 Polaków”.